,

Lista aktualności

Finał FGBL: Będzie siódmy mecz

Dopiero trzeciego maja poznamy mistrza Polski w sezonie 2005/2006. Dzisiaj, w szóstym meczu finału Ford Germaz Basket Ligi, koszykarki Lotosu Gdynia pokonały Wisłę Can-Pack Kraków 75:64 i tym samym wyrównały stan rywalizacji na 3:3. Kluczem do zwycięstwa była bez wątpienia zespołowa gra podopiecznych Krzysztofa Koziorowicza.

,

Gdy po pierwszej kwarcie spotkania gdynianki przegrywały 14:24 niewielu wierzyło, że losy tego meczu mogą się jeszcze odwrócić. A jednak. Koszykarki Lotosu Gdynia po raz kolejny udowodniły, że walczy się przez pełne czterdzieści minut niezależnie od tego, jak układa się dane spotkanie. Na zniwelowanie strat podopieczne Krzysztofa Koziorowicza potrzebowały kolejnych dziesięciu minut. Na przerwę schodziły już tylko z czteropunktową stratą. Wszystko za sprawą bardzo dobrej, agresywnej obrony i rewelacyjnej postawie rzutowej Rankicy Sarenac. Środkowa wciąż aktualnych mistrzyń Polski toczyła wyrównany pojedynek ze swoją bezpośrednią rywalką – Karą Braxton-Brown. - Od samego początku meczu w ogóle nie potrafiłyśmy odnaleźć się na obwodzie stąd też założenie grania przez nasze środkowe. Rankica była dzisiaj bardzo dobrze dysponowana więc musiałyśmy to wykorzystać - mówiła po meczu rozgrywająca gdyńskiego zespołu Tameka Johnson. Taki sposób rozgrywania akcji wymuszony był przez całkowitą indolencję rzutową gdynianek zza linii 6.25. Dość powiedzieć, że dopiero oddany po raz dziewiąty rzut za trzy punkty doszedł celu. Po przerwie obraz gry nie uległ zmianie. Lotos wciąż stosował bardzo twardą, zespołową obronę skupioną przede wszystkim na dwójce obwodowych zawodniczek Wisły. Nie od dzisiaj bowiem wiadomo, że o całej grze „Białej Gwiazdy” decyduje duet Skerovic – DeForge. Dzisiaj obie koszykarki były bardzo sumiennie pilnowane, a nacisk na całym parkiecie przyniósł z biegiem czasu spodziewane rezultaty. Jelena Skerovic całkowicie opadła z sił (proste straty w końcowych fragmentach meczu), natomiast szczelnie pilnowana Amerykanka bardzo często była zmuszona oddawać rzuty przez ręce rywalek. Nic więc dziwnego, że liderka drużyny spod Wawelu trafiła jedynie cztery z czternastu rzutów z gry. - Nasze rywalki bardzo dobrze odrobiły lekcje przed dzisiejszym meczem. Nie ukrywam, że jestem wściekła! Na siebie, na koleżanki z drużyny, na wszystko! Chyba za szybko uwierzyłyśmy, że mistrzostwo Polski trafia w nasze ręce. Jestem zła! - oceniała swoją grę mocno wzburzona Anna DeForge. Co prawda Wisła potrafiła zniwelować straty sięgające dziesięciu punktów tylko do dwóch „oczek”, ale to wszystko na co było stać podopieczne Elmedina Omanicia. Gwoździem do trumny krakowianek okazało się przebudzenie w czwartej kwarcie Gordany Kovacević. To właśnie chorwacka rozgrywająca w kluczowych dla losu meczu momentach wzięła ciężar zdobywania punktów na siebie. Tak jak w pierwszej połowie meczu nie potrafiła trafić do kosza, tak w ostatnich dziesięciu minutach piłka po jej rzutach raz za razem lądowała w koszu. - Nie czuję się bohaterką bo zwycięstwo wywalczyłyśmy sobie w obronie - mówiła jak zawsze skromna Kovacević. Słowa koszykarki potwierdzał Krzysztof Koziorowicz. - Mam podwójna satysfakcję z dzisiejszej wygranej. Liczy się oczywiście zwycięstwo, ale ogromnie cieszy mnie postawa całego zespołu. Dziewczyny pokazały olbrzymie serce do gry, zwłaszcza w obronie. Po raz kolejny powtórzę, że zwycięstwo osiągnęliśmy zespołową obroną - stwierdził szkoleniowiec gdyńskiego zespołu. O wszystkim zadecyduje zatem ostatnie, siódme spotkanie na parkiecie krakowskiej Wisły. Emocji z pewnością nie zabraknie.