,

Lista aktualności

Damian Juszczyk: Dziki czarny koń!

Halcon Avenida Salamanca na kolanach! Zeszłoroczne finalistki Euroligi po raz kolejny nie poradziły sobie z krakowską Wisłą Can-Pack. Tym razem na własnym parkiecie "Biała Gwiazda", dzięki żelaznym nerwom i ogromnej determinacji w końcówce spotkania, po raz drugi w tegorocznych rozgrywkach pokonała byłe podopieczne trenera Jose Ignacio Hernandeza. Tak dobrego startu w Eurolidze polski zespół nie miał jeszcze nigdy!

,

To był mecz o wielką stawkę. Wiślaczki przystępowały do niego z pięcioma zwycięstwami i bez żadnej porażki. Hiszpanki zwyciężały czterokrotnie, przegrywając tylko z Wisłą. Było to więc spotkanie o pozycję lidera tabeli grupy B, a co za tym idzie o niezwykle komfortową sytuację przed ostatnimi czterema meczami w tej fazie rozgrywek. Po raz kolejny zobaczyliśmy zupełnie inną Wisłę niż tą, która parę dni temu została zmiażdżona w ostatniej kwarcie ligowego spotkania z gorzowiankami. Pod Wawelem mamy bowiem przede wszystkim cztery zawodniczki nie tylko europejskiego, ale nawet światowego formatu - niezwykle aktywną pod koszem i trafiającą niemal z każdej pozycji Janell Burse, dynamiczną, potrafiącą wziąć na siebie ciężar gry i trafiającą za trzy punkty w decydujących momentach Liron Cohen, prezentującą w tym sezonie doskonałą formę, zachwycającą wolą walki i skutecznością Martę Fernandez oraz nieco nierówną (co pokazało wczorajsze spotkanie), ale jednak wartościową Iziane Castro Marques. Niestety, nie ma w tym gronie Polek. Zwłaszcza pierwsza trójka stanowi niezastąpiony trzon zespołu "Białej Gwiazdy". Kiedy którejś z koszykarek brakuje na parkiecie (nie mówiąc już o dwóch), obraz gry zmienia się drastycznie. I tu właśnie tkwi różnica między występami Wisły w lidze a tymi na "europejskich" parkietach. Wystarczy popatrzeć na zdobycze punktowe krakowianek we wczorajszym meczu, by zobaczyć, że jedyną Polką, której udało się zdobyć punkty (dwa) jest Ewelina Kobryn. Nie trudno jednak nie wspomnieć, że to już kolejne spotkanie, w którym ta zawodniczka nie tylko była nieskuteczna, ale także kilkakrotnie nie potrafiła choćby złapać piłki w ręce... Nie czas jednak na krytykę. Początek wczorajszego meczu nie zachwycał, Wisła popełniała wiele błędów (zresztą, rywalki także). Na szczęście, z biegiem czasu wiślacka machina rozpędzała się. O zwycięstwie zadecydowała większa determinacja Wisły - m.in. "dłuższa ręka" (to było wprost niewiarygodne!) Marty Fernandez w walce o piłkę w jednej z decydujących dla losów meczu akcji, agresywne zbiórki Janell Burse i doskonałe celne "trójki" Cohen. "Biała Gwiazda" walczyła także dla pełnej hali swoich kibiców, którzy dali pokaz dopingu na poziomie co najmniej Final Four (w końcówce spotkania z miejsc wstali wszyscy - łącznie z trybuną honorową). Jose Ignacio Hernandez po raz kolejny okazał się świetnym strategiem. Doskonale rozpracował swój były zespół, co w dużej mierze pomogło krakowiankom odnieść sukces. Nie można nie zauważyć, że niepokonane wiślaczki stają się powoli jednymi z faworytek całych rozgrywek. A warto przypomnieć, że gdyby nie dzika karta, o tych niezwykłych popisach zawodniczek "Białej Gwiazdy" moglibyśmy zapomnieć. Teraz Wisła Can-Pack może stać się czarnym koniem Euroligi. Żeby jednak tak się stało, krakowski zespół nie może pozwolić sobie na dekoncentrację w ostatnich czterech meczach grupowych. Jeśli krakowianki wygrają chociaż dwa z nich - można przypuszczać że dwa zwycięstwa wystarczą, by zapewnić im pozycję liderek grupy - i zachowają obecne miejsce w tabeli, wszystkie marzenia powoli będą stawały się realne. Studząc optymizm, pozostaje nam oczekiwać na wynik pojedynku na Węgrzech - Wisła, pokonując MiZo, ma szanse niejako postawić kropkę nad "i". Włoszki i Hiszpanki zapewne stracą już wiarę w możliwość walki o czołową lokatę. Trzeba "tylko" wygrać... Na Wasze opinie, pytania, pomysły czekam pod adresem mailowym damian.juszczyk@interia.pl