06.07.2010 22:40, Adam Wall
Martyna Koc koszykarką Lidera
Nową zawodniczką PTS Lider Pruszków została Martyna Koc. Mierząca 191 cm wzrostu środkowa pierwsze kroki w seniorskiej koszykówce stawiała w drużynie Banku Spółdzielczego Sure Shot Wołomin, a ostatnio reprezentowała drużynę Uteksu Row Rybnik.
06.07.2010 22:40, Adam Wall
W barwach rybnickiego zespołu Koc notowała średnio 6,8 pkt, 5,2 zbiórki oraz 0,7 bloku. Jej zespół zajął w rozgrywkach ósme miejsce, dzięki czemu zakwalifikował się do play-off.
Na zakończenie minionego sezonu powiedziała pani, że "sezon mógłby być zdecydowanie lepszy w moim wykonaniu, ale z różnych powodów nie był". Zdradzi pani, co konkretnie miała wówczas na myśli?
- Sezon w Rybniku się już skończył i został podsumowany odpowiednim miejscem w tabeli, więc nie ma już do czego wracać. Wolę skupić się na przyszłości.
Pani poprzedni zespół Utex Row Rybnik cel jednak zrealizował, kwalifikując się do play-off.
- Miałyśmy pecha trafiając w pierwszej rundzie na KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wielkopolski, którego styl gry niezbyt nam pasował. Tak jak pan mówi, cel udało nam się zrealizować, ale nasze ambicje były trochę większe. Niestety nie udało ich się zrealizować.
Ze swojej dyspozycji w Rybniku była pani zadowolona, czy też z większymi nadziejami przystępowała do poprzednich rozgrywek?
- Biorąc pod uwagę statystyki oraz jeszcze inne wskaźniki, to sezon w moim wykonaniu był słaby. Miałam zdecydowanie większe aspiracje, których niestety nie udało mi się zrealizować. Zawsze wymagam od siebie dużo, dlatego po każdych rozgrywkach wiem, co mogłam zrobić jeszcze lepiej. Wierzę, że uda mi się wszystko poprawić w nowym klubie.
Nie odnosi pani wrażenia, że wraca na stare śmieci? W końcu pierwsze kroki w seniorskiej koszykówce stawiała pani w innym klubie z Mazowsza Banku Spółdzielczym Sure Shot Wołomin, który przez rok występował w najwyższej klasie rozgrywek w Polsce. Dla Martyny Koc kariera rozpoczyna się więc od nowa?
- Można tak powiedzieć, bo długo czekałam, aby drużyna z Mazowsza wróciła do Polskiej Ligi Koszykówki Kobiet. W ostatnim czasie z tego regionu Polski w ekstraklasie grał tylko SMS Arcus PZKosz Łomianki, w którym z wiadomych powodów nie miałam szansy na pracę. Teraz wreszcie wracam na przysłowiowe "stare śmieci" i mam nadzieję, ze sezon będzie tak samo udany, jak ten gdy zaczynałam swoją karierę w Wołominie.
Skoro długo czekała pani na możliwość ponownej gry na Mazowszu, to decyzję o związaniu się z drużyną PTS Lider Pruszków podjęła pani szybko?
- Rzeczywiście nie zastanawiałam się długo, bo chciałam grać w tej drużynie i u tego trenera. Do tego moją koleżanką z zespołu będzie Magdalena Skorek, z którą mam bardzo dobre relacje. Poznałyśmy się swego czasu na kadrze i szybko znalazłyśmy wspólny język.
Wspomniała pani o trenerze Arkadiuszu Koniecki, z którym po raz pierwszy w życiu miała pani okazję rywalizować w sezonie 2003/2004. Szkoleniowiec prowadził wówczas Ostrovię Ostrów Wielkopolski. Zespół, który po pasjonującej batalii o utrzymanie, wyeliminował wołominianki z ekstraklasy.
- Odkąd sięgam pamięcią zawsze rywalizowałam z drużyną z Ostrowa Wielkopolskiego i zawsze te spotkania nie należały do łatwych. Szczegółów z batalii o utrzymanie nie mogę sobie jednak wielu przypomnieć. Może dlatego, że złe chwile człowiek chce jak najszybciej wymazać z pamięci. Ponieważ skupiałam się na swoim zespole i swojej dyspozycji to nie specjalnie interesowało mnie również to, co działo się na ławce trenerskiej Ostrovii.
Trener Arkadiusz Koniecki musiał panią zapamiętać jednak z dobrej strony, skoro tak bardzo chciał mieć panią w swoim zespole.
- Mam nadzieję, że trener znając dobre i złe strony mojej gry, będzie umiał wykorzystać wszystko to co najlepsze, a błędy uda nam się wyeliminować.
Z jakimi oczekiwaniami będzie pani przystępowała do pracy w okresie przygotowawczym? Wyznaczyła pani sobie jakieś konkretne cele?
- Zespół z Pruszkowa w poprzednim sezonie awansował do ekstraklasy, w której jako beniaminek zaprezentował się z bardzo dobrej strony. Teraz czas na krok do przodu i tym samym miejsce w pierwszej ósemce. Moim osobistym celem nie są statystyki, po prostu chcę pomóc drużynie w zajęciu jak najlepszej pozycji na koniec rozgrywek. Wierzę, że uda mi się też wrócić do formy sprzed kilku lat.
Nie wspomniała pani nic o kadrze, w której swego czasu udało się pani zagrać. Za rok w Polsce mistrzostwa Europy po cichu nie liczy pani na powołanie, chociażby do szerokiego składu.
- Jeżeli dla kogoś sport jest całym życiem, a w moim przypadku tak właśnie jest, to występ w narodowych barwach jest spełnieniem najskrytszych marzeń. Ja taką możliwość miałam, ale niestety nie wykorzystałam jej do końca. Żałuję, że nie udało mi się utrzymać w szerokim składzie kadry, dlatego też będę starała się zrobić wszystko co w mojej mocy, aby pokazać trenerom, że można mi zaufać.
Na zakończenie naszej rozmowy trzy "luźne pytania". Ulubione miejsce wypoczynku Martyny Koc?
- Bezwzględnie polskie morze.
Komu zawdzięcza pani najwięcej w swojej karierze sportowej?
- Nie ma jednej takiej osoby. Tak naprawdę dużo zawdzięczam wielu osobom, które motywowały mnie do ciężkiej pracy, udzielając przy tym potrzebnego wsparcia. Do tego te osoby nie pozwalały mi na samozadowolenie, nieustannie zachęcając do pięcia się w górę. Na pewno są to kolejni trenerzy, którzy przekazywali mi swoją wiedzę, ale także najbliżsi i przyjaciele.
Z czym nie rozstaje się pani nigdy?
- Nie będę oryginalna, zawsze mam przy sobie telefon komórkowy. Posiadam też kilka prywatnych amuletów, które zabieram ze sobą na mecze oraz w podróż. Nie powiem jednak co to jest, bo to mój mały sekret.