,

Lista aktualności

Dunin-Suligostowski: Spełniliśmy nasze marzenia! (cz. I)

- Oczywiście, wspaniale byłoby powtórzyć ubiegłoroczne sukcesy, ale dla wszystkich huraoptymistów ostrzeżenie - można grać znakomicie i nie dostać się do Final Four - mówi Piotr Dunin-Suligostowski, wiceprezes TS Wisła i generalny menedżer Wisły Can-Pack Kraków.

,

Final Four Euroligi Kobiet. O osiągnięciu tego sportowego raju marzą dziesiątki drużyn z całej Europy. Wiśle w ostatnim sezonie się to udało... - Udało się przede wszystkim dzięki realizowaniu fundamentalnej zasady, do której odwoływał się ciągle trener Hernandez, że aby w Eurolidze coś osiągnąć, jeszcze na etapie rozgrywek grupowych trzeba wygrywać przede wszystkim mecze w domu. I te mecze u siebie wygrywaliśmy. Do tego zaczęliśmy rozgrywki Euroligi meczem wyjazdowym w Salamance. To był specjalny mecz dla trenera, który przecież właśnie z Salamanki przeszedł do Wisły. Ten mecz zakończył się naszym sukcesem. To bardzo wzmocniło psychicznie drużynę, dodało wiary i te rozgrywki euroligowe potem toczyły się już w sposób zaskakujący - w jakimś stopniu dla zawodniczek, dla trenerów, dla nas wszystkich. A skończyło się znakomitym rezultatem, o jakim rzeczywiście wcześniej można było tylko marzyć. Niestety, w Polskiej Lidze Koszykówki Kobiet oznaczało to rezygnację z marzeń o kolejnych medalach. Czy walka w Eurolidze kosztowała Wisłę zbyt wiele sił? - To bardziej złożony problem. Wpłynęło na to wiele czynników. Na pewno w tych ramach czasowych, w jakich przychodzi toczyć rozgrywki w Polsce, przy połączeniu terminarza Euroligi, ekstraklasa czternastozespołowa powoduje, że praktycznie przez cały sezon gra się mecze co trzy dni. Jest to ogromna dawka obciążeń, biorąc jeszcze pod uwagę to, że między meczami są podróże - często długie, męczące, nocne. Na pewno kumuluje się pewnego rodzaju zmęczenie - zarówno fizyczne, jak i psychiczne. - Drugą, bardzo prawdopodobną przyczyną, według mojej oceny, jest na bazie sukcesów w Eurolidze zbyt duże zaufanie w to, że nawet jeśli w sezonie zasadniczym przegrywamy różne mecze to uda się to w play-offach rozstrzygnąć. Bo teoretycznie dlaczego - jeżeli wygrywa się z Brnem, Salamanką czy z Berettą Familą - miałoby się obawiać meczu na przykład z Polkowicami? Życie jest brutalne. Okazało się, że właśnie z Polkowicami pogrzebaliśmy nasze szanse na zajęcie miejsca w pierwszej trójce. Za to o piątym miejscu można już zapomnieć, bo Wiśle została przyznana "dzika karta". Do końca wierzyli Państwo w takie rozwiązanie? - Wierzyliśmy, że ta bardzo dobra opinia, jaką ma Wisła w FIBA - poparcie, z którym się wielokrotnie spotykaliśmy - i ubiegłoroczny niewątpliwy sukces, czyli wejście do Final Four, przełożą się na znaczne zwiększenie szans na otrzymanie tej karty. Takiej pewności oczywiście nigdy nie ma. Nie zapominajmy, że o tę kartę walczą drużyny z różnych krajów. Tam ścierają się różnego rodzaju interesy i wpływy, często preferencje związane z aktualną modą na koszykówkę danego kraju, ale mocno wierzyliśmy, że jest to możliwe i walczyliśmy o to do końca. W kolejnym sezonie sam awans do Final Four raczej już nie wystarczy, by zapewnić sobie możliwość występów w europejskich pucharach... - Musimy zacząć od tego, że w pewnym stopniu przeprofilowane zostały cele na nadchodzący sezon i bezwzględnym priorytetem jest zdobycie mistrzostwa Polski, a to już gwarantuje udział w Eurolidze bez jakichkolwiek starań o "dziką kartę". Zresztą, myślę, że tej "dzikiej karty" - nawet przy świetnej grze w Eurolidze - tym razem byśmy już nie dostali. Trudno sobie wyobrazić, żeby jednemu klubowi przyznawano "dziką kartę" trzy lata z rzędu. Przede wszystkim zdobycie Mistrzostwa Polski, ale oczywiście na bazie tych ubiegłorocznych doświadczeń, mamy też przed sobą ambitne cele jeżeli chodzi o Euroligę. Nie określamy etapu, do jakiego chcielibyśmy dojść. Chcemy dojść jak najdalej i do tego będziemy dążyć. Oczywiście, wspaniale byłoby powtórzyć ubiegłoroczne sukcesy, ale dla tych wszystkich huraoptymistów takie ostrzeżenie - można grać znakomicie i nie dostać się do Final Four. W zeszłym roku świetnie grające Fenerbahce Stambuł nie dotarło do Final Four, a taki los też spotkał jeszcze parę innych drużyn grających bardzo dobry basket. Kluczem do sukcesu z ostatnich rozgrywek wydaje się pozyskanie świetnego trenera. Przecież przez poprzednie lata dobrych koszykarek w drużynie też nie brakowało, a jednak w Europie wyniki były dalekie od oczekiwań. - Bez wątpienia, Jose jest wspaniałym trenerem i wspaniałym człowiekiem również w sensie kreowania takiej pozytywnej, niemal rodzinnej atmosfery. Jak wiemy, ta strona psychiczna odgrywa zawsze bardzo ważną rolę w walce o sukces sportowy. Ma też bardzo duże doświadczenie w rozgrywkach międzynarodowych. Już sam fakt powołania naszego trenera na stanowisko szkoleniowca reprezentacji narodowej Hiszpanii na Mistrzostwa Świata dokumentuje jego bardzo wysokie kwalifikacje i to na pewno była jedna strona medalu. - Druga strona to to, co zawsze jest w pewnym sensie niewiadomą, a więc stworzenie Drużyny. Stworzenie kolektywu i funkcjonowanie poszczególnych zawodniczek, które indywidualnie mogą być gwiazdami, ale nie zawsze musi się to przekładać na grę zespołową. U nas udało się te indywidualne umiejętności zawodniczek połączyć w grę zespołową i myślę, że przede wszystkim dzięki temu osiągnęliśmy sukcesy w Eurolidze. Jednak umiejętności indywidualne także były bardzo ważne. Wiele meczów wygrywaliśmy dosłownie w ostatnich sekundach i najczęściej w takich momentach decydują indywidualne umiejętności - przede wszystkim techniczne - zawodniczek i mieliśmy takie koszykarki, które potrafiły w paru meczach przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść właśnie w ostatnich momentach.