,

Lista aktualności

Tomasz Herkt: Nie było to męskie Artego

- Chcemy wygrywać. Mamy pozytywną atmosferę zbudowaną przez dobre kontakty wewnętrzne poparte wynikami sportowymi - o najbliższym meczu z Matizolem Liderem Pruszków, dotychczasowych osiągnięciach i przyszłości mówi trener Artego Tomasz Herkt.


 

,

Tagi: Tomasz Herkt

Szykuje się zwycięstwo nr 10?

- Chcielibyśmy. Tak sobie założyliśmy. Nie przegrywać u siebie. I dotychczas udało się to realizować. Na pewno nie będzie to łatwe spotkanie. Pruszków jest zbilansowanym zespołem. Praktycznie na każdej pozycji. Ma wartościowe zmienniczki i udowodnił to w ostatnim spotkaniu z Wisłą Can-Pack Kraków. Może wygrywać z najlepszymi. 17-punktowa wygrana musi budzić szacunek każdego zespołu. A trzeba przypomnieć, że tydzień wcześniej przegrał tylko trzema punktami, więc naprawdę musimy się liczyć z zaciętą walką o zwycięstwo.

Wyprzedził Pan moje drugie pytanie. Te wyniki rywala zwracają uwagę a jeszcze przecież w meczu z CCC była pogoń pruszkowianek za rywalkami w końcówce…

Tak. Chyba cztery minuty do końca, przegrywały kilkunastoma punktami a miały jeszcze szanse na zwycięstwo w tym spotkaniu. W sobotę zagrają równorzędne zespoły. My chcemy wykorzystać atut własnej hali. Gramy dobrze, myślę, że tej formy, którą mieliśmy w Polkowicach nie straciliśmy. Realizujemy mikrocykl przygotowań, który dobrze nam służy. Najważniejsze, żebyśmy starali się zbliżyć do naszych maksymalnych możliwości. Jeżeli przeciwnik okaże się lepszy – no trudno. Na pewno podejmiemy walkę.

 

Czy zespołowi z Bydgoszczy – nie tylko przez układ kalendarza – gra się coraz trudniej?

- Na pewno. Kiedy Artego przystępowało do ligi, to myślę, że traktowane było z mniejszym respektem jak w tej chwili. Każda kolejna wygrana podkreślała wartość sportową drużyny a ta z Polkowicami była w pewnym sensie, takim sprawdzianem finalnym. Na pewno na tym etapie rozgrywek nikt nas już lekceważyć nie będzie. Rywale rozpracowują już nie tylko naszą taktykę, ale i możliwości indywidualne. To nie ułatwia zadania.

 

Dotychczasowe osiągnięcia zespołu rozbudziły apetyty na coś więcej niż zakładano przed sezonem?

- My już nie możemy nie zrealizować celu, którym było wejście do ósemki. Trudno byłoby nam w tej chwili spaść na niższe miejsce niż szóste, czy nawet piąte. Myślę, że każdy trener i zawodniczka myślą o medalu. Najpierw musi się bić o play off, bo tylko to daje gwarancję gry o medal a później stawia się wyższe cele. Nie inaczej jest z nami. Zrealizowaliśmy to, pokazaliśmy, że możemy. Chcemy zajść jak najwyżej. Natomiast mamy świadomość, że zwycięzcą jest się od meczu do meczu. Musimy pamiętać, że na pewno nie utrzymamy do końca sezonu dyspozycji z tej chwili. I tak utrzymujemy ją już czwarty miesiąc i nie jest to rzeczą łatwą. Pracujemy rozsądnie i na razie nie mamy kryzysów fizycznych i daje nam to zwycięstwa. A gramy praktycznie z ograniczoną rotacją. McBride (Julie – red.), gdyby nie była dobrze przygotowana do sezonu nie ustałaby po 39, 40 minut w każdym meczu.

Należy się martwić o każdy kolejny mecz. Nie należy sięgać za daleko, bo jak to w słynnym powiedzeniu: „Myślał kogut o niedzieli a w sobotę łeb mu ścięli”. Chcemy wygrywać. Mamy pozytywną atmosferę. Jest ona zbudowana przez dobre kontakty wewnętrzne, przez wyniki sportowe więc chcemy to wykorzystać.

Te dobre kontakty pokazujecie także jako zespół na zewnątrz. W tym tygodniu a dokładnie w środę była okazja odwiedzić halę Astorii. Z częścią zespołu obejrzał Pan derby w I lidze mężczyzn, zespołu który niegdyś współprowadził Pan, czyli Astorii z  Polskim Cukrem Siden Toruń.

Interesuję się i śledzę i ekstraklasę mężczyzn i I ligę. Przesiedziałem przecież po dwa lata na poziomie ekstra- i I ligi (AZS Koszalin i Zastal Zielona Góra – red.). Poza tym, jest to super jeśli wytwarza się jakiś związek trenera i zawodniczek z miejscem, gdzie się pracuje. Wtedy jest zdecydowanie lepiej. Tworzy się więź. Można jedynie zatęsknić za czasami, kiedy te rotacje na stanowisku trenera i zawodniczek był rzadsze. Pracowało się trzy, cztery i pięć sezonów w jednym miejscu. Tak jak jest w Barcelonie. Navarro gra tam powiedzmy 10 sezonów z jednoroczną przerwą na NBA. Wtedy wszyscy utożsamiają z miejscem, z kibicami, z ludźmi, którzy są przy tym. Nie trzeba ciągle od nowa tworzyć relacji interpersonalnych tylko są już tam jakieś „wpuszczone korzenie”.

Zastanawiam się komu kibicowała w derby Charity Szczechowiak, która gra dla Bydgoszczy a jej mąż pochodzi z Torunia? Zorientował się Pan?

- Siedziała koło mnie więc widziałem jej reakcje. Myślę, że patrzyła obiektywnie. Była pierwszy raz na meczu Astorii. I nawet zapytała przed meczem jak sądzę kto wygra: Artego czy Toruń. Bo myślała, że to gra męski zespół Artego.

Tagi: Tomasz Herkt