Widziane z Salamanki: Rozjuszony byk
fot. Damian Juszczyk

,

Lista aktualności

Widziane z Salamanki: Rozjuszony byk

Zdarzają się mecze, podczas których nawet kibice są zaskoczeni nadspodziewanie dobrą grą swojej drużyny. Właśnie taka sytuacja miała miejsce wczoraj w Salamance. Koszykarki Perfumarias Avenida w Eurolidze podejmowały francuskie USO Mondeville, jednego z bezpośrednich rywali w walce o awans do kolejnej fazy rozgrywek. Ten prestiżowy mecz z założenia miał być kluczowym punktem mojego pobytu na stażu w biurze prasowym hiszpańskiego klubu. Nie zawiodłem się, a prowadzenie podczas spotkania relacji na oficjalnym Twitterze klubu z Salamanki okazało się dla mnie czystą przyjemnością. Wszystko dzięki… corridzie, czerwonej "płachcie” i dwóm debiutom.

,

Wczorajsze starcie przypominało prawdziwą corridę. Po niedawnym zwolnieniu trenera Alberto Mirandy i pożegnaniu z mającą problemy alkoholowe i związane z nocnymi wyjściami Nicole Powell (klub podał tę informację do publicznej wiadomości), w drużynie doszło do zmian. Nie można jednak mówić o rewolucji. Pod koniec roku rozstano się z Mirandą, a powitano 38-letniego obiecującego szkoleniowca Victora Lapenię, w miejsce Powell sprowadzając byłą "gdyniankę” Monique Currie. Niespełna dwa tygodnie wystarczyły, by odmienić oblicze zespołu. Dotychczasowy rozczarowujący bilans 2 wygranych i 6 porażek mistrza Euroligi z 2010 roku podziałał na drużynę niczym płachta na byka. W pawilonie Würzburg torreadorem i jednocześnie rozjuszonym bykiem były wczoraj Hiszpanki, a Francuzki mogły jedynie przyglądać się i oklaskiwać poczynania przeciwniczek.

"Gorąco" na trybunach

Debiuty Lapenii i nowej reprezentantki sponsorowanej przez sieć perfumerii ekipy wypadły okazale. Tydzień wytężonej pracy m.in. nad defensywą ograniczył rywalkom możliwości pod koszem, szybkie kontrataki z Martą Fernandez w roli głównej okazały się zabójcze dla Mondeville, a Monique Currie z 22 oczkami na koncie została najlepiej punktującą koszykarką spotkania.

Hala zapełniła się do ostatniego miejsca. Ton nadawała grupa ubranych w klubowe barwy około trzydziestu fanów wspieranych przez… wielką pluszową żabę, jeden z symboli Salamanki. Choć może to brzmieć zabawnie, ta grupka potrafiła zachęcić do kibicowania pozostałe 3000 widzów. Żaba i spółka byli od okrzyków, a reszta fanów przede wszystkim od klaskania. Ale od klaskania bez przerwy, rozpoczynającego się przed startem spotkania i trwającego jeszcze do kilku minut po końcowej syrenie. Tylko na pierwszy rzut oka była to grupa spokojnych kibiców, nierzadko całymi rodzinami z małymi dziećmi motywujących zespół. W praktyce każda akcja Avenidy skutkowała bardzo emocjonalnymi reakcjami Hiszpanów. Nie było jednak mowy o gwizdach pod adresem rywala, czy o wiązankach wyzwisk. Mieszkańcy Salamanki stawiają bowiem na doping wyłącznie pozytywny, skupiając się na swojej ekipie. A Francuzki po zakończeniu meczu doczekały się braw równie efektownych jak te, którymi chwilę wcześniej fani nagrodzili gospodynie.

Sowa, która… tańczy!

Nie sposób nie wspomnieć też o talizmanie, który przyniósł Avenidzie szczęście. Oprócz kibiców i wspomnianej pluszowej żaby, zespół dopingowała… sowa! Chodzi o energicznego Hiszpana, występującego w roli maskotki klubu. Swój temperament zaprezentował nie tylko co rusz przeżywając kolejne akcje miejscowych, lecz także na parkiecie: tańcząc, wymachując flagą i z całych sił mobilizując publiczność. Wysiłek władz klubu, sztabu trenerskiego, kibiców i sowy został nagrodzony w sposób najlepszy z możliwych. Hiszpanki zmiotły przyjezdne z parkietu, wygrywając 82-54. Chwilami Avenida znowu przypominała drużynę godną turnieju finałowego Euroligi, pokazując, że jeszcze nie złożyła broni w walce o awans do fazy play-off.