Cud w Spodku, czyli polskie złoto ME 99
fot. Jarek Szymański/Newspix.pl

,

Lista aktualności

Cud w Spodku, czyli polskie złoto ME 99

Czternaście lat temu dokonały niemożliwego. Rzuciły na kolana koszykarski świat i niespodziewanie zostały mistrzyniami Europy. W niedzielę, 6 czerwca 1999 roku reprezentacja Polski pokonała w finale imprezy w katowickim Spodku Francję 59:56 odnosząc największy sukces w historii krajowej koszykówki.

,

Jak po latach nasze mistrzynie wspominają turniej? Co czuły odbierając złote medale? Czym zajęły się po zakończeniu kariery? Dlaczego obecna reprezentacja nie jest w stanie nawiązać do dawnych sukcesów? Portal Interia.pl oddał głos bohaterkom rozgrywanego w Polsce turnieju:

4. Joanna Cupryś-Szwichtenberg, skrzydłowa

- To był cud! Gryzłyśmy ten tort kawałek po kawałku. Z meczu na mecz rosła nasza pewność siebie, wola walki, wiara w to, że stać nas na wiele. Nie byłyśmy psychicznie nastawione na to, że gramy o złoto, ale małymi kroczkami chciałyśmy dojść jak najdalej. Od pierwszego meczu każda chciała coś od siebie dać. Nieważne czy siedziała na ławce rezerwowych czy grała w pierwszej piątce.

Pamiętam, że liczył się dla nas tylko następny mecz. Wychodziłyśmy na parkiet, dawałyśmy z siebie wszystko, a to co miało zdarzyć się później nie miało znaczenia. Po przegranym meczu po dogrywce z Czeszkami w fazie grupowej przyszła chwilowa "załamka", ale walczyłyśmy do końca. Dałyśmy z siebie wszystko i to się opłaciło. Awansowałyśmy, dostałyśmy kolejną szansę i ją wykorzystałyśmy.

To były bardzo dobre roczniki. Wszystkie miałyśmy odpowiednie fundamenty koszykarskie, każda dzięki temu potrafiła dołożyć coś od siebie do tej układanki. Dzisiaj takiego szkolenia już nie ma. Były filary: Gosia i Kasia Dydek, Krysia Szymańska-Lara, Dorota Bukowska. Byłyśmy zgranym zespołem, wspierałyśmy się wzajemnie. Czasem tak jest, że odpowiednia grupa ludzi potrafi stworzyć sprawnie współpracującą całość. Tak było z nami.

Dzisiaj należę do grupy muszkieterów. Otwieram w Słupsku sklep Intermarche. Nie mogę pogodzić się z tym, jak wygląda obecnie szkolenie w Polsce, chciałabym pracować z młodzieżą od podstaw, ale do tego potrzeba nakładów finansowych. Mam nadzieję, że dzięki działalności gospodarczej uda mi się je zgromadzić. Za naszych czasów praca z najmłodszymi funkcjonowała jak należy. Były zespoły szkolne, była praca w klubach. Dzisiaj oddaje się hale biznesmenom, żeby po godzinach mogli pograć w piłkę, a od koszykówki wymaga się wyników, nie patrząc na zaniechania w szkoleniu.

5. Krystyna Szymańska-Lara, rzucająca

- Finałowy mecz z Francją nadal mam w głowie. Widzę te okazje z końcówki, akcje po których wynik mógł pójść w każdą stronę. Nawet po latach wracają tamte emocje. To wielkie wyróżnienie zagrać o mistrzostwo Europy i zdobyć tytuł. Różne trofea zdobywałam w karierze, ale nie tej rangi. Nie spodziewałyśmy się, że możemy zajść aż tak daleko. Same byłyśmy tym zaskoczone.

Największy stres był po drugiej porażce w fazie grupowej. Naszym celem i marzeniem był awans na igrzyska olimpijskie. Nie chciałyśmy tego stracić. Kiedy weszłyśmy do czwórki presja zniknęła. Swój cel zrealizowałyśmy, dalej mogłyśmy grać spokojniej, bez dodatkowych obciążeń. Nie osiadłyśmy na laurach, myślę, że żaden zawodowy sportowiec, a tym bardziej reprezentant Polski, nie może tego robić.

Siłą kadry było zgranie. Nie wszystkie byłyśmy może przyjaciółkami, bo to niemożliwe przy tak licznej grupie, ale wiedziałyśmy jaki mamy cel. Wszystkie zawodniczki do niego dążyły i bardzo ciężko pracowały na treningach. Trener Nowak (specjalista ds. przygotowania motorycznego - przyp.red) dawał nam niezły wycisk, ale z przyjemnością się pracowało na ten sukces. Ten zespół miał charakter.

Karierę zakończyłam w 2010 roku. W następnym sezonie wróciłam na moment pomóc zespołowi w utrzymaniu w lidze. Koszykówkę oglądam, czasem chodzę na mecze Dexii, ale to już nie jest ten zespół co dawniej. Chyba tylko dwie dziewczyny zostały z mojej ekipy. Moja córka gra amatorsko w koszykówkę, namawia mnie na powrót na parkiet. Fizycznie czuje się dobrze, nie mówię "nie", ale nie wiem czy dam się skusić.

Nie jest łatwo, także tutaj w Belgii, dlatego od roku pracuję w sklepie odzieżowym. Jestem zadowolona, z satysfakcją chodzę do pracy, mamy bardzo fajną, zgraną ekipę. Zakończyłam karierę koszykarską, moje życie w naturalny sposób potoczyło się dalej.

6. Elżbieta Nowak, środkowa

- Waga tego turnieju była niezwykła. Wszystko co wydarzyło się potem w moim życiu było wynikiem tej imprezy. Przed mistrzostwami Europy byłyśmy w cieniu całej koszykarskiej Europy, po nich zaistniałyśmy na światowych parkietach, wystąpiłyśmy na igrzyskach olimpijskich w Sydney. To było największe sportowe wydarzenie w moim życiu.

Z dnia finału pamiętam widok pań z Polskiego Związku Koszykówki przygotowujących na wieczór medale. To działo się na naszym piętrze w hotelu. Widziałyśmy te medale przed meczem i postanowiłyśmy, że nikomu ich nie oddamy.

Na początku nic nie zapowiadało, że zdobędziemy mistrzostwo. Na trzy pierwsze mecze przegrałyśmy dwa. Bardzo to przeżywałyśmy i dołowałyśmy się po tych pierwszych niepowodzeniach. Pamiętam, że w sztabie trenerskim nastroje też były minorowe. Jak można było myśleć o mistrzostwie, nawet o awansie do Sydney, jak przegrałyśmy 2 z 3 spotkań? Początek był fatalny, ale potem wygrałyśmy już wszystkie mecze do końca.

Zrealizowałyśmy założenia taktyczne, sztab szkoleniowy maksymalnie wykorzystał umiejętności i możliwości zawodniczek. Każda z nas wspięła się na wyżyny swojej gry i dała z siebie 100 procent. Zaangażowanie było olbrzymie, stres również, ale zadziałał mobilizująco. No i ten zespół miał w sobie coś, taką chemię. Chyba nigdy nie zagrałyśmy już tak dobrych zawodów jak z Rosją i Francją.

Mimo zakończenia kariery cały czas jestem przy sporcie, ku mojej wielkiej radości jestem chyba skazana na koszykówkę. Przez dwa ostatnie sezony pracowałam w Widzewie Łódź przy drużynie ekstraklasy. Od dwóch lat pracuję również w Szkole Mistrzostwa Sportowego Marcina Gortata w Łodzi. Niedawno rozpoczęłam współpracę z reprezentacją Polski juniorek w roli asystenta pierwszego trenera. Wcześniej pracowałam dwa lata w łódzkiej telewizji.

7. Beata Predehl, rozgrywająca

- To było tak niewiarygodne osiągnięcie, że nawet jak nam wieszano medale na szyjach nie wierzyłyśmy w to, co zrobiłyśmy. Naszym celem był awans na igrzyska olimpijskie w Sydney, ale jak już udało się go zrealizować to nabrałyśmy takiego rozpędu, że dotarłyśmy na sam szczyt. Jak się jest na takiej fali to jest łatwiej, człowiek wierzy w swoje możliwości.

W ogóle nie myślałyśmy o złocie. Turnieje jakie rozgrywałyśmy przed mistrzostwami różnie nam wychodziły, z Francją i Rosją czasem przegrywałyśmy sromotnie. Z meczu na mecz grałyśmy coraz lepiej. Nie wywierano na nas żadnej presji, nawet po cichu nikt nie liczył na to, że wygramy te mistrzostwa. Nastawienie było takie: Jest mecz, spróbujmy go wygrać. Potem kolejny i tak to wyszło.

Wydobyłyśmy z siebie więcej niż 100 procent. W drużynie nie było oczywiście słodko i kolorowo, ale byłyśmy świetnie dobrane, każda dopasowała się do funkcji wyznaczonej przez trenera. W kadrze były dziewczyny, które grały w swoich klubach w pierwszych piątkach. I każda w tym klubie potrafiła rzucić po 20 punktów. Oczywiście w reprezentacji niektóre pierwszopiątkowe zawodniczki, jak ja, trafiły na ławkę, ale zaakceptowałyśmy to. Jedna schodziła, druga wchodziła i dawała z siebie wszystko. Paka była niesamowita. Na samo wspomnienie dostaję gęsiej skórki.

Trochę się zmieniło. Kiedyś każda z nas chciała grać w reprezentacji, to była nobilitacja. Pamiętam jak Krystyna Szymańska-Lara tuż po kontuzji i nie w pełni zdrowia pojechała potem do Sydney. Tak bardzo jej zależało. Problem obecnej kadry jest taki, że dziewczyny nie grają tak dużo w swoich klubach. Za naszych czasów było niewiele zagranicznych zawodniczek w lidze. Teraz kluby ściągają Amerykanki, często nie lepsze od Polek. Na tym cierpi kadra. Władze związku ustalają potem przepisy co do liczby Polek na parkiecie. Dla mnie to jest skandal.

Zaczynając grać w koszykówkę nie myślałam, że będę grała do 37 roku życia. Po zakończeniu kariery zaczęłam pracę nad... drugim potomkiem. Dziś mam trzyletnią Barbarkę i jestem szczęśliwa. Stwierdziłam, że skoro tak długo na nią czekałam, to teraz się nią będę zajmować. Syn ma 19 lat, pomyślnie zdał maturę. Teraz już tylko studia i pójdzie w świat swoją drogą. Z koszykówką nie mam nic wspólnego, ale marzy mi się społeczna praca dla dzieci, których rodziców nie stać na opłacanie zajęć sportowych. Dla nich koszykówka, czy inny sport, to szansa na zmianę życia. Marzy mi się klub dla takich dzieci. Może kiedyś to marzenie się spełni? Musiałabym znaleźć paru sponsorów. Ja za darmo mogę pracować, ale hali i całego zaplecza bez środków nie zorganizuję. W tych dzieciakach tkwi potencjał, trzeba dać im szansę.

8. Ilona Mądra, skrzydłowa

- Pierwsze, co pamiętam to odbiór pucharu i medali. No i hymn. Tamtych emocji nie da się opisać słowami. Łzy ciekły mi po policzkach. Finał był nerwowy. Prowadziłyśmy 10-12 punktami, ale z minuty na minutę ta przewaga topniała. Bałam się, że ją roztrwonimy.

Po wyjściu z grupy i przeprowadzce na decydującą fazę turnieju do Katowic zaczęłyśmy realnie myśleć o tym, że stać nas na medal, ale nie myślałyśmy o złocie. Tytuł mistrzyń Europy pojawiał się tylko w sferze marzeń.

Mam też złe wspomnienia z mistrzostw. Po turnieju pojechałyśmy do telewizji. Miałyśmy pochwalić się złotym medalem i podzielić się radością z kibicami. Nasze mecze, nawet finał, nie były transmitowane na żywo, z tego co wiem były tylko retransmisje. Wtedy miałyśmy mieć możliwość wystąpienia na żywo przed kamerami. Czekałyśmy w studiu dobrą godzinę, aż w końcu ktoś do nas wyszedł i powiedział: "Sorry, nie ma czasu antenowego, nie uda się wejść na żywo".

Nie wykorzystano naszego medalu, jedynego polskiego złota w historii kobiecej koszykówki tak, jak zrobiono to z siatkówką, czy piłką ręczną po wspaniałych sukcesach zespołu trenera Bogdana Wenty. Dzisiaj te dyscypliny nie narzekają na brak czasu antenowego, okazję do promocji koszykówki przespano. Szkoda, bo mam wrażenie, że nie doceniono ogromu pracy jaki złożył się na tamto złoto. Przygotowania trwały trzy lata, kosztowały wiele wysiłku zawodniczki i sztab trenerski, a Polski Związek Koszykówki i Ministerstwo Sportu zadbały o organizację turnieju, którego... nikt u nas nie pokazał.

Dzisiaj jestem doradcą zawodowym. Utarło się mówić o nas agent, menedżer, ale wolę określenie doradca lub opiekun. Pomagam zawodniczkom w karierze. W Suchym Lesie uczę też dzieci gry w koszykówkę.

9. Agnieszka Jaroszewicz, skrzydłowa

- Nie zapomnę radości po ostatnim meczu. Po ostatniej syrenie w Spodku nastąpił jeden wielki wybuch euforii. Powoli zaczęło dochodzić do nas, że zdobyłyśmy złoto! Na sukces pracowałyśmy trzy lata. Grupa była wspaniała, nie tylko ta dwunastka, która znalazła się w składzie na mistrzostwa, ale cała dwudziestka biorąca udział w przygotowaniach. To były dziewczyny, które decydowały o obliczu swoich drużyn klubowych. Każda z nich wniosła swoją cegiełkę w budowę zespołu.

Uważam, że to był bardzo ważny moment w historii koszykówki w Polsce. Niestety nie został odpowiednio wykorzystany. Mistrzostwa odbywały się w naszym kraju, zespół doszedł na sam szczyt, a nie było transmisji w telewizji i zainteresowania naszymi wynikami. Nie winię mediów. To działacze są od zwrócenia uwagi dziennikarzy na dane wydarzenie. Widać zabrakło nam sprawnych menedżerów.

Chciałabym, żeby obecna kadra nawiązała do tamtych wyników. Tyle że szkolenie obecnie kuleje. W klubach patrzy się tylko na wyniki, a zapomina o tym co najważniejsze, czyli o pracy z młodzieżą. Trzeba odbudować to, co kiedyś było. Pracę u podstaw. Tylko tak, małymi krokami można podnosić poziom dyscypliny i myśleć o sukcesach. Mamy odpowiednich ludzi do tego, ale nikt nie chce dać im szansy.

Teraz realizuję się w swojej drugiej, obok koszykówki, pasji. Prowadzę zakład kosmetyczny, pielęgnuję nie tylko panie, panów również. Czerpię ze swojej pracy wiele satysfakcji.

Przykro mi, że nie ma już z nami trzech osób z tamtego składu: Gosi Dydek, Andrzeja Nowakowskiego i Jana Nowaka.

10. Dorota Bukowska, skrzydłowa

- Minęło już 14 lat. Większość wydarzeń pamiętam jak przez mgłę. Całe te mistrzostwa wspominam fantastycznie. Dwa przegrane mecze: Z Litwą i Czeszkami po dogrywce były dla nas jak zimny prysznic. Od tamtego momentu to była fala zwycięstw z zespołami, które niejednokrotnie były poza naszym zasięgiem. Takie zwycięstwa to najpiękniejsze co może spotkać sportowca.

Najcudowniejsza była wygrana nad Rosją, bo w tamtych czasach to był zespół, który nie przegrywał. Pamiętam trenera Jana Nowaka, których chodził za nami jak cień i ciągle powtarzał, nawet po przegranym meczu: "Jesteście najlepsze, jesteście najpiękniejsze".

Kluczem do zwycięstwa był cały nasz sztab, od trenerów, zawodniczek po opiekę medyczną. Wszystko dopięte było na ostatni guzik. Dziewczyny były fantastyczne, ciągle uśmiechnięte, pracowite. Trenerzy potrafili nas pięknie uformować w zgrany zespół.

Przez ostatnich kilka lat mój ukochany mąż Maciej walczył z ciężką chorobą nowotworową. Przeszedł przeszczep szpiku, który zakończył się zwycięstwem! Mamy troje dzieci, bliźniaki Wiktorię i Maćka i 4-letnią Karolinkę. W ostatnich latach podporządkowałam swoje życie walce o zdrowie męża i opiece nad dziećmi.

11. Sylwia Wlaźlak, rozgrywająca

- Trochę czasu już minęło... ale najbardziej pamiętam ostatnie sekundy finału. Piłka poszybowała wysoko w powietrze, zabrzmiała syrena kończąca mecz i pojawiła się w głowie świadomość, że właśnie dokonałyśmy niemożliwego. Nie zapomnę też półfinału z Rosją. Przecież non stop z nimi przegrywałyśmy! Francja też była faworytem w meczu z nami, a wygrałyśmy.

Liczyłyśmy na piąte miejsce, bo pierwsza piątka kwalifikowała się do turnieju olimpijskiego w Sydney. Zaczęłyśmy źle: Od dwóch porażek w trzech meczach, ale potem poszło. Od ćwierćfinału było z górki. Żałuję, że nie interesowały się nami media. Wygrywałyśmy kolejne mecze, a nie było transmisji w telewizji, nawet z finału. Nasz sukces oglądali tylko najwierniejsi fani, którzy przyszli do Spodka.

W reprezentacji nie było gwiazd. Oczywiście świętej pamięci Gosia Dydek i Krysia Szymańska-Lara grały znakomicie, ale nie było mowy o gwiazdorstwie. One ciągnęły nas swoją charyzmą, reszta świetnie uzupełniała się na parkiecie. Każda z nas odgrywała w klubie ligowym znaczącą rolę. Trener Tomasz Herkt poskładał wszystkie te elementy w całość i wyszła rzeczywiście dobra drużyna.

Obecnie pracuję z zespołami młodzieżowymi PTK Pabianice. Chcę jak najdłużej zostać w tym sporcie. Widzę, że nie jest najlepiej ze szkoleniem. Mam trochę doświadczenia i wiedzy, którą chciałabym przekazać młodszym pokoleniom.

12. Małgorzata Dydek, środkowa

Bez znakomitej gry Margo nie byłoby złota dla reprezentacji Polski. Była podporą drużyny na obu krańcach parkietu i wielką gwiazdą mistrzostw Europy. Kiedy schodziła z placu gry jej gwiazdorstwo gdzieś umykało. Była skromna, pogodna, pełna pozytywnej energii. Zarażała uśmiechem i optymizmem. Zmarła 27 maja 2011 roku. Miała 37 lat.

13. Patrycja Czepiec-Golańska, skrzydłowa

- Wypełniony Spodek i hymn Polski - tego się nie zapomina. Nigdy wcześniej i później nie grałam dla takiej publiki. Nie dziwię się, że siatkarze tak bardzo chcą tam grać. Publiczność była wymagająca, ale jej doping nas uskrzydlił. Szkoda, że nikt więcej nie widział naszego zwycięstwa. Telewizja tłumaczyła, że trzeba było wcześniej wykupić prawa od FIBA, ale to jest normą przy wydarzeniach sportowych. Słyszałyśmy tłumaczenia od dziennikarzy, że nikt się w telewizji nie spodziewał, że tak daleko zajdziemy, ale to żadne wytłumaczenie.

Założeniem był wyjazd na igrzyska olimpijskie. Oczywiście marzyłyśmy o medalu, ale brakowało śmiałości, żeby myśleć aż o złocie. Igrzyska to była wtedy dla nas wielka sprawa, okazja do zapisania się w historii no i nie byle jaka przygoda: Wyjazd do Sydney. Przed mistrzostwami mało kto na nas stawiał. Nie było obciążeń, presji, ale to nie znaczy, że nie było nerwów. Po porażce z Czeszkami był stres. Musiałyśmy wygrać i liczyć na to, że inne wyniki ułożą się po naszej myśli. Udało się, miałyśmy szczęście.

Naszą siłą był zespół. Nie byłyśmy faworytkami, ale pamiętam, że przed samym turniejem grałyśmy dwumecz z Rosją. To były największe faworytki ME. O ile dobrze pamiętam przegrałyśmy obydwa mecze, ale zobaczyłyśmy, że nie taki diabeł straszny. Wypadłyśmy bardzo dobrze, zrozumiałyśmy, że możemy je pokonać.

Jestem menedżerem. Praca różnie się układa. Są kluby, z którymi współpraca jest wzorowa. Płacą na czas, szanują swoje zawodniczki. Zdarzają się również drużyny widmo. Jednego roku wszystko jest dobrze, a potem balansują na granicy bankructwa zostawiając zawodniczki na lodzie. Nie wymienię przykładów, bo nie oto chodzi, ale to, że mamy lipiec, a nadal nie wiadomo w jakim składzie zacznie się liga, mówi wszystko.

14. Katarzyna Dydek, środkowa

Najstarsza z sióstr Dydek. Po zakończeniu sportowej kariery mistrzyni Europy i olimpijka z Sydney pracowała jako asystent trenera Lotosu Gdynia, samodzielnie prowadziła też zespół INEA AZS Poznań. W trenerskim CV ma również szkolenie młodzieży w klubie z Pruszkowa. Komentowała też ligę WNBA w Canal Plus. Mimo kilku prób nie udało nam się skontaktować z Panią Katarzyną.

15. Katarzyna Dulnik, skrzydłowa

- Wiele wspomnień mam z tamtego turnieju. Na samą myśl o dźwięku Mazurka Dąbrowskiego, kiedy odbierałyśmy medale, łzy same cisną się do oczu. Przed mistrzostwami miałyśmy bardzo długie przygotowania, długo byłyśmy poza domem, z dala od rodziny. Medal był nagrodą za ten czas.

Celem był awans na igrzyska, o mistrzostwie Europy nikt nie marzył, chociaż pamiętam ciekawą anegdotę. W koszykarskim gronie typowaliśmy wynik turnieju. Padło pytanie o to, kto zdobędzie medale. Moja mama, była koszykarka, powiedziała: Wygra Polska przed Rosją i Francją. Pomyliła się tylko co do kolejności. Wszyscy pukali się w czoło, a sprawdziło się.

Mam bardzo mądrych rodziców, kazali mi się uczyć, a nie wydawać pieniądze na imprezach. Studiowałam na Akademii Wychowania Fizycznego, pracowałam też na uczelni, ale po siedmiu latach zrezygnowałam. Obecnie jestem grającym trenerem w drugoligowej Polonii Warszawa. Nawet królem strzelców zostałam, ale nie ma się czym specjalnie chwalić. Pracuję w szkole sportowej, uczę dziewczęta gry w koszykówkę, jestem też wiceprezesem Warszawskiego Okręgowego Związku Koszykówki ds. Sportowo-szkoleniowych. Komentuje też mecze ligi WNBA w Canal Plus. Całe moje życie kręci się wokół koszykówki.


Tomasz Herkt, trener

- To był niebotyczny sukces, ogromna niespodzianka. Przed naszą rozmową przejrzałem wycinki prasowe z tamtego czasu. Tytuły: "Zszokowały Europę" mają uzasadnienie. Polska nie była wtedy potęgą w sportach zespołowych. Na igrzyska awansowaliśmy tylko my i reprezentacja hokeistów na trawie.

Sukces był wręcz kosmiczny, ale...anonimowy. To chyba ewenement na skalę światową. Żadna polska telewizja - ani stacja komercyjna ani publiczna nie transmitowała żadnego meczu. Mecze leciały w Arabii Saudyjskiej, a nie u nas. W tej chwili jest to nie do pomyślenia.

Utkwił mi w pamięci taki obrazek. Jakieś 20-30 minut po wygranym meczu półfinałowym z Rosją, ówczesnym wicemistrzem świata, byliśmy jeszcze na parkiecie. Odgradzał nas kordon ochroniarzy. Wokół stali kibice, którzy chcieli nam pogratulować, przybić piątkę z zawodniczkami. W tym tłumie wypatrzyłem trenera Rosji, Jewgienija Gomelskiego, wielkiego fachowca. Podszedłem do niego. Zbliżył się i powiedział: "Zuch z ciebie". To był dla mnie największy komplement. Byłem trenerem na dorobku, a tak utytułowany szkoleniowiec stanął w kolejce, żeby mi przekazać kilka słów. Niezapomniana chwila.

O sukcesie tamtej drużyny zaważyła przede wszystkim ciężka praca. Przez trzy lata poprzedzające turniej zawodniczki miały bardzo krótkie urlopy. Po krótkiej przerwie po zakończeniu sezonu zaczynały się trwające 3-4 miesiące przygotowania. Długo i ciężko zespół wraz z całym sztabem szkoleniowym pracował na ten wynik.

Cały czas jestem w zawodzie. Obecnie prowadzę zespół Artego Bydgoszcz w ekstraklasie kobiet.

Andrzej Nowakowski, asystent trenera

Zmarłego 5 sierpnia 2012 roku szkoleniowca wspomina Tomasz Herkt:

Nie tylko ze sobą współpracowaliśmy, nawiązały się między nami więzi przyjacielskie. Myślę, że nie nadużyję tego stwierdzenia mówiąc, że byliśmy przyjaciółmi. Budowa tej reprezentacji rozpoczęła się od trzech osób: Andrzeja Nowakowskiego, Mirka Nosowicza, który był masażystą i kierownikiem drużyny i ode mnie. Spędzaliśmy razem wiele czasu.

Bardzo ceniłem trenera Nowakowskiego. Nie tylko za jego warsztat, również za to jakim był człowiekiem. Był ode mnie trochę starszy. Czasem miałem przez to wrażenie, że na zgrupowaniach traktował mnie jak syna, otaczał szczególną opieką. Bardzo szkoda, że odszedł. Tak się to jakoś ułożyło, że z tej stosunkowo młodej drużyny i sztabu trenerskiego nie ma z nami już Andrzeja Nowakowskiego, nie ma Janka Nowaka, który zajmował się przygotowaniem motorycznym i nie ma Małgosi Dydek.

Myślę, że nie byłoby naszego sukcesu bez atmosfery, jaką udało się wypracować przez lata wspólnych spotkań, poświęceń i pracy. Przyjaźniliśmy się w sztabie trenerskim, dziewczyny również znakomicie ze sobą współpracowały. Nie musiały się kochać, ale świetnie się wspierały i uzupełniały na parkiecie.

***

10 czerwca 1999 roku prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył koszykarki Złotym Krzyżem Zasługi, a szkoleniowców Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

***

Za pomoc w nawiązaniu kontaktu z uczestniczkami ME z 1999 roku dziękuję wielokrotnej reprezentantce Polski Annie Wielebnowskiej.

Autor: Dariusz Jaroń (Interia.pl)