Adam Wall: Stęskniła się pani za grą w polskiej ekstraklasie?
Klaudia Sosnowska: Kiedy przed rokiem zdecydowałam się na grę w Wilczycach, miałam obawy, że różnica pomiędzy ekstraklasą a pierwszą ligą jest zbyt duża. Szybko przekonałam się jednak, że z poziomem rozgrywek nie jest tak źle, a wiele spotkań stoi na dobrym poziomie. Tym nie mniej powrót do ekstraklasy był bardzo miły, zwłaszcza ze względu na naszą wygraną w inauguracyjnym starciu.
Dla pani rozbrat z najwyższą klasą rozgrywek w Polsce był trochę dłuższy niż rok, po drodze przydarzył się przecież wyjazd na Węgry.
- Rzeczywiście jeden sezon razem z Martą Dobrowolską i Katarzyną Cymmer grałam w Cegledi EKK. Dla mnie to była nauka. Na Węgrzech obowiązuje inny styl grania, więc musiałam się do niego przestawić. Jestem jednak bardzo przywiązana do kraju, rodziny i przyjaciół, dlatego zdecydowałam się na powrót.
Wybór klubu nie był przypadkowy. Nie dość, że w Cegledi wcześniej grała Marta Dobrowolska to jeszcze jego prezesem jest przecież Polak.
- Obecność Dobrowoli i Cymy bardzo mi pomogła. Razem spędzałyśmy czas, razem poznawałyśmy ten kraj. Pozostałe dziewczyny z drużyny albo studiowały albo też pracowały, dlatego często widywałyśmy się z nimi tylko na treningach.
Dużo dał pani pobyt na Węgrzech?
- Przede wszystkim nabrałam pewności siebie. Przez to, że pracował tam z nieznanym mi wcześniej trener, chciałam się pokazać z jak najlepszej strony. Tam nie było momentu na pokazanie słabości. Wiedziałam, że jeżeli chcę grać, muszę dawać z siebie wszystko co najlepsze.
Tej odwagi brakowało pani po nieudanym sezonie w Gdyni? Różne głosy pojawiły się w momencie, gdy zdecydowała się pani poszukać pracy poza naszym krajem, naprawdę nie było żadnej oferty z Polski?
- Po ostatnim sezonie w Lotosie byłam mocno zdołowana. Bałam się zostać w Polsce, bo czułam, że także w innych klubach z tego powodu mogę nie otrzymać odpowiedniej szansy na grę. Czułam, że tylko zmiana otoczenia, oderwanie się na jakiś czas od Polski może mi pomóc odbudować się psychicznie. Na Węgrzech zaczęłam praktycznie od zera i muszę przyznać, że wyszło mi to na dobre.
Do Polski wróciła pani niemal nie zauważona i zdecydowała się na grę w drużynie King Wilków Morskich Szczecin. Klubie, który wielu osobom w Polsce nic nie mówił. W dodatku były to rozgrywki pierwszej ligi. Szczecin wybrała pani świadomie?
- W wakacje 2012 roku zadzwonił do mnie trener Koziorowicz, już sam telefon od tego szkoleniowca był dla mnie sporym wyróżnieniem, a tu dowiedziałam się, że chciałby, abym zdecydowała się na grę w Szczecinie. Poczułam się wyróżniona i bez większych obaw zdecydowała się na grę w Wilczycach
Kiedy było wiadomo, że trener Koziorowicz podjął się budowy silnego koszykarskiego ośrodka w Szczecinie, wszyscy widzieli w waszej drużynie jednego z głównych kandydatów do awansu. Tymczasem pani rozpoczynając swoją przygodę z King Wilki Morskie nie usłyszała, że walczycie o awans do ekstraklasy.
- Na początku rozgrywek nie było żadnej presji. Nikt nie mówił nam, że musimy awansować. Miałyśmy pokazać się z jak najlepszej strony, dać z siebie dla drużyny jak najwięcej, a przy tym same przekonać się co potrafimy. To miał być taki sezon prawdy dla wielu zawodniczek. Tymczasem udało nam się wygrać u siebie z Poznaniem z drużyną, która w naszym odczuciu była murowanym kandydatem do awansu. Po tym spotkaniu my same jako zespół uwierzyłyśmy, że jesteśmy w stanie powalczyć o ekstraklasę. Wszystko zaczęło się właśnie od tego. My same zaczęłyśmy w to wierzyć, a w ślad za tym pojawiły się dziewczyny prosto z ekstraklasy. Wtedy nie tylko wyczułyśmy, że mamy powody o myśleniu o awansie, ale też klub robi wszystko, aby nam w tym pomóc.
Zwłaszcza przyjazd do Szczecina Magdaleny Radwan musiał stanowić taki bodziec.
- Tak jak powiedziałam wcześniej, nikt w zeszłym sezonie nie powiedział nam wprost: dziewczyny musicie awansować, tak jest wasz cel. To my same doszłyśmy do tego, że mamy na to świetną okazję.
Magdalena Radwan jest przedłużeniem myśli trenera na boisku?
- To zawodniczka kompletna. Nie dość, że gra bardzo solidnie to jeszcze dysponuje ogromnym doświadczeniem. Była dla nas bardzo dużym wzmocnieniem. Jestem pewna, że kiedy udało sie wywalczyć awans Magda była jedną z pierwszych zawodniczek, które chciał zatrzymać trener. To był bardzo dobry pomysł.
Inauguracja sezonu ligowego była dla was udana. Na otwarcie rozgrywek wygrałyście bowiem z AZS PWSZ Gorzów Wielkopolski, czułyście się faworytem tego spotkania?
- Podczas sparingów zobaczyłyśmy, że na tle rywali nie wyglądamy tak źle i naprawdę potrafimy grać w koszykówkę. W dodatku przed ligą udało nam się wygrać dwa sparingi z Akademiczkami. Wiadomo, sparingi znacznie różnią się od ligi, ale to nas podbudowało. Bardzo chciałyśmy wygrać to spotkanie. W naszym wykonaniu były momenty lepsze i gorsze, ale to był taki mecz na przetarcie. Najważniejsze, że zakończył się naszą wygraną.
To spotkanie było także udane dla pani...
- Jestem zadowolona, bo wygrałyśmy mecz. Dla mnie najważniejsze jest dobro zespołu, oczywiście cieszę się, że wniosłam coś dobrego do naszej gry, ale przez lata nauczyłam się, że indywidualne wyniki nie mają większego znaczenia.
King Wilki Morskie Szczecin spoglądają w kierunku pierwszej szóstki rozgrywek?
- Poza CCC Polkowice i Wisłą Can-Pack Kraków zespoły prezentują podobny poziom, co na pewno stanowi dla nas szansę. Myślę, że awans do pierwszej szóstki jest możliwy, ale na razie nie możemy wybiegać tak daleko i skupić się na kolejnym meczu ligowym.
Jest pani wychowanką UKS Pułaski Warszawa, ale z tego co słyszałem pierwsze pani podejście do koszykówki nie trwało długo.
- Coś w tym jest. Na pierwszym treningu koszykówki pojawiłam się, gdy miałam trzynaście lat, czyli byłam w pierwszej klasie gimnazjum. Nie trenowałam jednak długo, bo pogorszyły się moje wyniki w nauce i rodzice zabronili mi uczęszczać na zajęcia do trenera Kocia. Gdy podciągnęłam się w nauce, wróciłam na halę od stycznia i nawet rozegrałam kilka spotkań ligowych. Później gdy trener Koć wrócił do SMS PZKosz Łomianki, będąc w drugiej klasie gimnazujm tylko trenowałam ze starszymi rówieśniczkami. A potem jakoś to poszło.
Jako koszykarka wychowana w Warszawie, pewnie żałuje pani, że na Mazowszu nie ma żadnego klubu z perspektywą na grę w Basket Lidze Kobiet?
- Co prawda moi rodzice mieszkają teraz w Krakowie, ale to w Warszawie mam znajomych i przyjaciół. Nie da się ukryć, że chciałabym kiedyś zagrać w ekstraklasie blisko domu.